środa, 21 sierpnia 2013

Ulica Longway.

 Niby wakacje, ale wolnego czasu brakuje :)
Mam dla Was dalszą część mojej historii, miłego czytania :)

P.S. Zostawcie jakiś komentarz, miło się je czyta :*

_______________________
- Uciekaj Michael!
- Mel co się dzieje?
- Szybko, są tuż za rogiem!
- Nie rozumiem o czym mówisz, kto jest za rogiem?
Zdezorientowany mężczyzna nie wiedział co się dzieje, był zdziwiony zachowaniem swojej przyjaciółki, z którą w pospiechu przemierzał ulicę Longway. Był to ciepły choć grudniowy wieczór. Otulone śnieżną pierzyną budynki, samochody i chodniki tworzyły złudne wrażenie bezpieczeństwa.
- Michael prędzej. Proszę pospiesz się!
- Melanie o co chodzi? - pytał zdenerwowany mężczyzna, który zatrzymał się na moment, aby podnieść upuszczoną przez dziewczynę rękawiczkę.
- Nie ma czasu na wyjaśnienia. - rzuciła, po czym skręciła w boczną alejkę, potrącając przy tym opierającego się o ścianę mężczyznę. - Przepraszam Pana. - powiedziała od razu.
Nieznajomy mężczyzna odwrócił się, zrobił kilka kroków do przodu a gdy światło zapalonej latarni rzuciło nieco blasku na jego twarz dziewczyna stanęła jak wryta.
- Dokąd się wybierasz Melanie? - zapytał chłodnym głosem.
Dziewczyna nie odrywając wzorku od błyszczących, jasno niebieskich oczu nieznajomego, cofała się powoli, kierując swojego kroki w stronę przyjaciela.
- Nie radzę. - rzucił nieznajomy kręcąc przecząco głową, lecz Melanie nie zatrzymała się.
- Mel, co to za mężczyźni? - zapytał przerażony Michael, gdy wokół nich zebrało się kilku tęgich osób, którzy utworzyli po chwili zwarte koło, uniemożliwiając ucieczkę parze przyjaciół.
- Złap mnie za rękę. - szepnęła dziewczyna wyciągając dłoń ku koledze, po czym dodała - Rób to co Ci powiem.
Mężczyzna otworzył usta chcą coś powiedzieć, ale poczuł lekki ucisk na swojej dłoni, który mówił "Zrób to o co Ciebie proszę".
- To jak będzie Kochanie? - zapytał niebieskooki nieznajomy - Jaka jest Twoja odpowiedź?
Melanie trzymając Michaela za rękę wzięła głęboki oddech, rozejrzała się dookoła, skupiła wzrok na swoim rozmówcy i krzyknęła:
- Oppugnare! - po czym w stronę otaczających ich ludzi ruszyły kamienne posągi, przypominające rzymskich żołnierzy, którzy powalili napastników.
- Teraz! - krzyknęła ponownie i ciągnąc przyjaciela za rękę rzuciła się do ucieczki.
Michael był przerażony tym co zobaczył. Nie miał na to żadnego logicznego wyjaśnienia. Ze strachem w oczach patrzył na biegnącą przed nim Mel.
- MICHAEL! - zawołała przerażonym głosem Czarodziejka, gdy poczuła, że dłoń jej przyjaciela wyśliznęła się.
Bez chwili zastanowienia odwróciła się o 180 stopni i zobaczyła, że jej przyjaciel został pojmany przez dwójkę przytomnych już mężczyzn.
- Zły ruch. - zaczął tajemniczy mężczyzna - Bardzo zły ruch. - dodał po chwili.
- Proszę, nie rób mu krzywdy. - mówiła zalana łzami dziewczyna - Zrobię wszystko, tylko zostawcie go w spokoju. - dodała.
- Masz rację, zrobisz wszystko co powiem, a teraz poniesiesz konsekwencję swojego głupiego zachowania. - powiedział chłodnym głosem mężczyzna, po czym w mgnieniu oka pojawił się przy Michaelu i wtopił swoje kły w jego szyję.
- NIE! Peter nie krzywdź go! - krzyczała zapłakana Czarodziejka, lecz wraz z każdą kolejną kroplą krwi wysysanej przez wampira, z ciała jej przyjaciela uchodziło życie.
- Brać ją. - rzucił po chwili Peter, którego twarz była zbryzgana krwią człowieka.
Bez zastanowienia dwójka stojących najbliżej wampirów podeszła pod klęczącą na śniegu, zapłakaną Melanie, chwycili ją pod pachy i cała banda zniknęła, pozostawiając martwe, wysuszone ciało Michaela na pokrytej śniegiem ulicy Longway. Półprzytomną Melanie prowadzono po schodach w górę jakiegoś bloku. Jej oczy błądziły ślepo po ścianach, lecz gdy przekraczali prób mieszkania zobaczyła numer wygrawerowany na złotej, ozdobnej blaszce, przykręconej małymi śrubkami do drzwi, widniała na niej liczba 407.
- Gdzie ja jestem? - zapytała oszołomiona Mel, gdy otworzyła oczy.
Zobaczyła przed sobą czarną szatę i ozdobną rózgę. Zdenerwowana dziewczyna chciała wstać, lecz jej kończyny były uwięzione w ciasno zaciśniętych pasach. Ostatnim obrazem, jaki ukazał się jej oczom był kalendarz, który wskazywał datę 21 grudnia 1983 roku, następnie nastała głucha ciemność.
                                                                                  ***
- Coś jeszcze? - zapytała kelnerka siedzącego przy stoliku mężczyznę.
- Nie dziękuję, to wszystko. - odparł zielonooki Thomas, który kończył pić wieczorną kawę w jednej z knajp znajdujących się na ulicy Longway.
Wpatrywanie w bawiące się po drugiej stronie dzieci przerwał mu dźwięk telefonu. Tom sięgnął do kieszeni i zobaczył SMS'a od swojej dziewczyny, która poprosiła o spotkanie. Mężczyzna zaproponował spotkanie w knajpie, w której aktualnie przebywał, lecz kobieta chciała spotkać się za dwie godziny w barze "RAINBOW", znajdującym się na drugim końcu ulicy. Thomas nie miał ochoty wychodzić tak wcześnie z knajpy, bo po krótkiej chwili na zewnątrz rozszalała się zamieć.
- Przepraszam. - zawołał do przechodzącej obok kelnerki.
- W czym mogę pomóc? - odparła serdecznym głosem kobieta.
- Poproszę jednak kawałek karpatki i gorącą czekoladę. - powiedział.
- A jednak Pan się zdecydował. - rzuciła z lekkim uśmiechem na twarzy kelnerka i poszła po zamówienie.
Czas płyną powoli. W ciepłym lokalu nie było za wiele osób. W narożniku siedziała matka, wyraźnie czymś zdenerwowana, i jej córka, która bawiła się stojącymi na stole serwetkami, przy barze usadowił się starszy mężczyzna, który raz po raz wlewał w siebie wódkę, w końcu przewracając się próbując wyjść na ulicę.
- Pomogę Panu. - zaproponował Tom, lecz staruszek wymamrotał coś pod nosem, podniósł się o własnych siłach i opuścił lokal.
- Niech się Pan nim nie przejmuje, zawsze tak kończy, to przez żonę, zostawiła go dla młodszego, aż dziwne, że ktoś ją jeszcze chciał, ohydna baba. - powiedziała kelnerka, która idąc do stolika Thomasa z jego karpatką i czekoladą, widziała całą sytuację.
Mężczyzna zareagował na słowa kobiety uśmiechem, rzucił okiem za szybę, chcąc zobaczyć, czy staruszek nie leży na chodniku, lecz nikogo nie zobaczył.
- Dziękuję. - odparł Tom i zabrał się za obfity kawał ciasta.
Gdy zjadł większą część karpatki i wypił ponad pół kubka czekolady, usłyszał na ulicy płacz dziecka.
W pobliżu nikogo nie było, matka z córką wyszły chwilę po staruszku a kelnerka krzątała się po zapleczu.
Thomas wyciągnął z portfela banknot dziesięciodolarowy, położył go obok niedokończonego deseru i wyszedł z lokalu, ubrawszy się wcześniej. Po przekroczeniu progu knajpy poczuł mroźny wiatr na swoich policzkach. Jego szalik i płaszcz były targane przez panującą zamieć. Mężczyzna rozglądał się dookoła, ale nigdzie nie mógł dostrzec żadnego dziecka, żadnego przechodnia, nikogo.
- Tom, zaczynasz wariować. - powiedział sam do siebie, spojrzał na zegarek i postanowił udać się do baru "RAINBOW". Szedł szybkim krokiem, przemarznięty do szpiku kości. Był sam na ulicy, przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy tylko skręcił w boczną uliczkę został powalony jakimś zaklęciem. Oszołomiony wstał i odruchowo krzyknął:
- Epulso! - a wiązka energii pomknęła i rozbiła się o stojący kontener ze śmieciami.
TRZASK! Kolejne zaklęcie ugodziło go w plecy. Było ono silniejsze i bardziej bolesne niż poprzednie. Gdy mężczyzna podniósł się na nogi zobaczył na śniegu szarą strugę.
- Tropiciele. - wyszeptał.
Był teraz całkiem sam. Po jego lewej i prawej stronie stały budynki, jedyną drogą ucieczki był przód albo tył. Thomas zrobił kilka kroków przed siebie, lecz w jego stronę pomknęła kolejna struga zaklęć. Trzy pociski energii wirowały wokół siebie zmierzając w stronę Czarodzieja. Ten jednak nie dał się tak łatwo trafić.
- Protege! - wykrzyczał, a zaklęcia odbiły się od niewidzialnej tarczy i rozbiły o ściany bloków, pozostawiając po sobie migocący pyłek.
- Acernis. - powiedział po chwili ciszy mężczyzna i nagle pojawiło się kilkanaście takich samych osób jak on, które rozbiegły się jedne do przodu a drugie do tyłu.
W alejce zrobiło się ciemno, całą przestrzeń spowił dym. Z ciemności dobiegały tylko huki i grzmoty od rzucanych zaklęć. Wszystko trwało kilka chwil,. Gdy dym opadł na zbombardowanej ziemi leżał sparaliżowany Thomas, który ostatkiem sił próbował przeczołgać się do przodu. Jego starania skończyły się tym, że opadł całkiem z sił. Gdy ledwo żywy otworzył oczy, w jego głowie migały tylko obrazy, nieznajome twarze, stare, drewniane drzwi, czarna szata ze stojącą obok ozdobną rózgą i ten numer, który zapadł mu w pamięć, 407.
- Już czas. - odezwał się kobiecy głos, gdy w mieszkaniu zebrali się wszyscy zaproszeni goście, a Tom ostatni raz spojrzał na zegarek.
23:59, 21 grudnia 1993r.
W tym samym czasie czekająca na swojego ukochanego kobieta stojąca przed barem "RAINBOW" rozgrzewała ręce, spodziewając się ujrzeć wkrótce Thomasa, którego nigdy więcej nie zobaczy. 
                                                                        ***
- Kinga? - zapytała przerażona tym co zobaczyła Sonia, lecz Zaklinaczka stała jak wryta i nic nie odpowiedziała.
- Dzieci, musimy stąd odejść. - powiedziała Shirley, która niepokojącym wzrokiem rozglądała się po ulicy Longway - Chodźcie do mnie. - dodała, po czym wszyscy, prócz Kingi i Sonii, zebrali się wokół babci April.
- Kinga, choć, musimy iść. - powiedziała płaczącym głosem Sonia, która podeszła pod koleżankę i chwyciła ją za rękę.
- NIE! - krzyknęła Zaklinaczka ze łzami w oczach - Zostaw mnie!
- Ale Kinga... - zaczęła przerażona Sonia, po czym fala energii odrzuciła ją kilka metrów w tył.
- Dziewczęta! - zawołała Shirley, lecz było za późno.
Ogarnięta żalem po stracie matki Kinga podniosła medalion z ziemi i zniknęła w kłębie dymu.
- Testudine Munitum! - zawołała Shirley i cała paczka przeniosła się razem z nią do jej domu, do miejsca gdzie wszystko się zaczęło. 
- Ała! - krzyknęła April, gdy poślizgnęła się na gazecie i wylądowała na podłodze. 
Chwilowy śmiech przyjaciół został momentalnie skończony, gdy dziewczyna wzięła gazetę do ręki  i przeczytała nagłówek
"Regularne i tajemnicze zniknięcia ludzi na ulicy Longway".
- Babciu? - zapytała - Wiesz coś o tym?
 - Kochani, musicie o czymś wiedzieć... - zaczęła Shirley a nastrój panujący w gronie znajomych pogorszył się jeszcze bardziej.  

Czytasz = Komentujesz

Wasze komentarze motywują do dalszej roboty. Dzięki nim wiem czego chcecie więcej, na czym się bardziej skupić i jakie wątki dalej rozwijać. Może ten wpis jest krótki, ale zaczynam dalej dodawać coś świeżego :) 

Zapraszam do "Obserwowania" na Facebook'u i Lajkowania fanfage'a :)
Wszystkich informacje na dole posta. 

 
________________________________________
https://www.facebook.com/konrad.luszczek?ref=tn_tnmn - chcesz być na bierząco? Klikaj "Obserwuj"!
https://www.facebook.com/pages/The-Vampire-Avenue/612890052059666?ref=hl  - chcesz dowiadywać się o wszystkich aktualnościach bloga najszybciej, jak to tylko możliwe? Klikaj "Lubię to!"

3 komentarze:

  1. Taaaaaak!
    No nareszcie! Ju myślałam, że będę musiała zainterweniować.
    Na coś takiego warto czekać.
    Tak po prawdzie miałam problem z przypomnieniem sobie postaci. Pewnie dlatego, że tak długo nie było nowej notki.
    Teraz sobie przypomniałam, że przecież nie wzięłam udziału w konkursie! >,< Postać cała jest opisana w moim magicznym zeszyciku i całkiem sobie o niej zapomniałam -.-
    No, robi się coraz ciekawiej! Te zniknięcia bardzo mnie zaintrygowały. Teraz w mojej głowie powstanie z milion teorii na ten temat.
    Ale brakowało mi uczuć! Ten rozdział był jakiś taki 'suchy'.
    Narobiłeś mi apetytu. Spodziewałam się większej zadymy i co? Musze obejść się smakiem :/
    Jak na kolejny rozdział będę musiała tyle czekać to Cię znajdę i obetnę małe palce tępym nożem! :D
    Pozdrawiam, em.
    potterowskie-co-nieco.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :D
      Ten rozdział jest 'suchy', aby następny był obładowany po brzegi szczegółami :)
      Mam nadzieję, że nie będziesz musiała czekać taaaaak długo :P
      A jak mnie znajdziesz i będziesz obcinać te palce to chociaż poznam jednego fana :D


      Dzięki, że jesteś <3

      Usuń
  2. Hm. Strasznie tajemniczy rozdział.
    Rozumiem jedynie, że początek to porwania opisywane z perspektywy osób uprowadzonych.
    Dziwne to.
    Po co im ci ludzie ?

    Biedna Kinga. Ciekawe, gdzie się przeniosła.
    Mam nadzieję, że Shirley powie reszcie o porwaniach i jakoś temu zaradzą...

    Ogólnie rozdział bardzo mi się podobał, jak zwykle ;)
    Na Twoim blogu nigdy nie wieje nudą i to mi się podoba.

    Według mnie rozdział nie jest aż tak bardzo intrygujący, ale wiem, jak to jest, gdy trzeba stopniowo rozkręcać akcję. Sama mam taką sytuacje na moim blogu.

    No, to by było na tyle z mojej strony. :)

    Cieszę się, że udało Ci się napisać rozdział i z niecierpliwością czekam na kolejny!

    Pozdrawiam i życzę weny,
    Reasy

    OdpowiedzUsuń